poniedziałek, 12 czerwca 2017

Lektura na wakacyjny wyjazd

Zgodnie z wydawniczymi zapowiedziami jest już na rynku księgarskim nowy atlas muszli, któremu warto kilka słów poświęcić z racji choćby zbliżających się wakacji. Zażartowałbym sobie nawet, że książka, którą trzymam w ręku mogłaby stanowić świetną nagrodę za wyniki w nauce dla któregoś z uczniów późnej podstawówki lub likwidowanego gimnazjum. Mogłaby, ale niekoniecznie świetną. Może dobrą, ale na pewno nie świetną...
Wielokrotnie na tych łamach powtarzałem, że zawyżam ocenę polskim książkom poświęconym mięczakom. Ponieważ jest tego typu publikacji u nas zdecydowanie za mało, rzadko zdarza mi się kąśliwość przy recenzowaniu podobnych wydawnictw. No chyba, że chodzi o książki popularnonaukowe dla dzieci, wtedy potrafię być złośliwy. Teraz jednak wyzbędę jakiejkolwiek złośliwości, ale wystawiana ocena nie będzie najwyższych lotów. A szkoda, bo zapowiadając przed kilkoma tygodniami nowy tytuł, bardzo się napaliłem i miałem nadzieję, że mnie coś mile zaskoczy.
Na początku czerwca 2017 roku warszawskie wydawnictwo SBM wypuściło na rynek księgarski książkę dr Mai Prusińskiej Atlas muszli. Opisy 180 gatunków. Nie jest łatwo wydać jednoznaczną ocenę na jej temat. Mam z tym sporą trudność i postaram się te trudności nazwać.
Najpierw sprawa autorstwa, wcale nieoczywista. Książkę przygotowała związana z Uniwersytetem Warmińsko-Mazurskim absolwentka biologii na UMK, dr Maja Prusińska, znana przede wszystkim ze swojej aktywności na gruncie akwarystyki. Powiedzmy to sobie od razu: autorka nie jest malakologiem (co nie jest bez znaczenia dla książki), ale ma dobre przygotowanie biologiczne, i w książce jest to uwzględniane. Ktoś, kto interesuje się muszlami, nie musi być biologiem, ale wchodząc w dość wąską specjalizację trzeba się liczyć z tym, że naraża się na uważniejszą krytykę ze strony środowiska, dla którego ta specjalizacja jest chlebem powszednim. Konsultacje z malakologami może pozwoliłyby nadać książce nieco inny kształt... Nie jest to tak, że jakieś rażące uchybienia znajdują się w tekście, ale coś na wątrobie leży. Na stronie 22 podano informację, że z jaj Vittina semiconica (Lamarc, 1822) wykluwają się larwy. Nie spotkałem się wcześniej z informacją, że ślimaki z rodziny Neritidae mają w rozwoju osobniczym etap larwalny. Nie wykluczam, że tak nie jest, ale coś mi tu zgrzytnęło. Podobnie informacja o samozapłodnieniu u Cepaea hortensis - owszem, możliwe, ale to ostateczność, normalnie obserwuje się zapłodnienie krzyżowe, jak u większości form obojnaczych. To jest jednak czepialstwo, natomiast wspomniałem o nieoczywistości autorstwa. Nie odnosi się do tekstu: ten jest bardzo widocznie pisany według ścisłego schematu, przez co opisy są przejrzyste, ale dość... nudnawe. Mnie chodzi o problem ilustracji. Jeśli coś jest atlasem, warstwa graficzna musi stanowić jakąś wartość publikacji. A z czym mamy tu do czynienia? Ze stokowymi fotkami na bezpłatnych licencjach i stylizowanych ilustracjach tworzonych w programie graficznym na bazie fotografii, czasem tych samych, co zamieszczonych przy opisie gatunku. Po co? Po co było uciekać się do takiego posunięcia, na którym atlas tylko traci? Ilustracje nie spełniają swojej podstawowej funkcji - nie pomagają w identyfikowaniu gatunków (vide ilustracje do krajowych Unionidae, Corbicula fluminea lub  do porcelanek). Albo powinna pozostać fotografia, albo rysunek, w którym uchwycono najistotniejsze cechy pozwalające na rozróżnienie, z czym ma się do czynienia. Tutaj zastosowano jakiś skrót, który obniża jakość pracy. Moim zdaniem - znacząco.
Dwie rzeczy jeszcze mnie odpychają od tej nowej książki: przyjęte nazewnictwo oraz źródła. Nie wiem, czy to jakiś genius loci, ale w pułapkę tę wpadli już wcześniej Penkowski i Wąsowski (również związani z UWM) w atlasie Muszle (Warszawa, Multico 2000 i 2016): forsowanie na siłę polskich nazw gatunkowych, sztucznych, kalkowanych z języka angielskiego lub z jakichś żargonowych akwarystycznych lub kolekcjonerskich (?) światków. Nie ma potrzeby silić się na polskie nazwy gatunkowe zwierząt, które nie funkcjonują w języku potocznym. Po co wprowadzać takie nazwy jak grzebiolinka europejska słodkogorzka Glycimeris glycimeris (nawiasem mówiąc: poprawniej byłoby słodko-gorzka, bo tak w języku polskim zapisuje się połączenia kontrastowe), busykon lewoskrętny Busycon perversum (pewnie nie zwróciłbym uwagi, gdyby na ilustracji muszla nie była... prawoskrętna), zagłębka namiocikowa Oliva porphyria - to tylko  drobne przykłady. Zupełnie poza kategorią pozostaje "ślimak Military Helmet Neritina pulligera (Linnaeus, 1758): naprawdę nie wiem, do czego to przypasować.
Czepiłem się również wykazu polecanej literatury. Część z prezentowanych w wykazie tytułów to bardzo dobre opracowania, zwłaszcza dla kolekcjonerów muszli. Ale nastąpiło tu pewne pomieszanie celów: nie bardzo z zestawienia bibliograficznego można wywnioskować, czy książka ma być dla hobbystów-konchologów, czy dla biologów (może nawet malakologów). Obok popularnych przewodników Autorka poleca bardzo specjalistyczne artykuły, na dodatek trudno dostępne, bo opublikowane np. przez Zeszyty Naukowe Wyższej Szkoły Rolniczej w Olsztynie, na dodatek w 1968 roku... Coś tu zawiodło, i Autorka powinna o tym wiedzieć pracując naukowo, że nie każda literatura jest właściwa do cytowania. Zwłaszcza, co jest moim zdaniem karygodnym zaniedbaniem, w wykazie nie znalazły się takie opracowania, jak klucze Piechockiego do mięczaków wodnych, Wiktora do ślimaków lądowych czy fundamentalna praca z punktu widzenia konchistyki - Atlas muszli ślimaków morskich Andrzeja Samka. To już zakrawa na nieodrobienie pracy domowej... Trudno nawet domyślać się, czemu tak ważne opracowanie nie znalazło się zalecanej literaturze.
Zabrakło mi czasu, aby książkę przejrzeć uważniej. Nie sprawdzałem, czy poprawne są zapisy nazw gatunkowych (z pewnością Anentome Helena (Philippi, 1847) nazwana w książce "Krwawą Heleną" powinno się zapisać jako Clea helena), tu zresztą w nazewnictwie mięczaków jeszcze długo będzie bałagan, więc nie ma co się roztrząsać. Zauważyłem, że w atlasie znalazły się zarówno ślimaki (w tym również słodkowodne i lądowe), jak i małże oraz bardzo skąpa reprezentacja chitonów, walconogów i głowonogów. W ślimakach ponad wszelką wątpliwość błędnie zamieszczono fotografię przy opisie ślimaka przydrożnego Helicella obvia  (Menke, 1828), na któej znajduje się jakiś młodociany przedstawiciel Helicidae (stawiam na Cepaea). Listę zastrzeżeń mógłbym jeszcze rozciągnąć na słowniczek i niektóre terminy, ale naprawdę potrzebowałbym dużo więcej czasu na składanie wszystkich elementów do opisu prezentowanej publikacji.
Blisko już koniec roku szkolnego i trzeba w końcu wystawić ocenę. Wygląda na coś między trzy a cztery. Wyżej nie mogę, choć chciałbym, i to bardzo, aby więcej było u nas publikacji o mięczakach. I choć pracę tę oceniłem bez górnolotnych wzdychań, i tak będę zachęcał, aby się z nią zapoznać, a może nawet nabyć. Bo dopóki liczba tego typu prac nie przekracza jednej na kilka lat, to warto to mieć.

Maja Prusińska. 2017. Atlas muszli. Opisy 180 gatunków. Warszawa, Wydawnictwo SBM, 190pp.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz