środa, 25 października 2017

Mierz siły na zamiary

Spacerowałem niedawno wieczorową porą, a że ciepło i mgliście było (słowo daję: słychać było, jak grzyby rosną!), to w wielu miejscach było sporo ślimaków. A dokładniej pomrowów, jeszcze dokładniej: pomrowa wielkiego (Limax maximus). Sporadycznie łaziły też śliniki (zapewne Arion vulgaris, ale kto go tam wie...). Łaziłem i łaziłem, aż w pewnym momencie natknąłem się na nowy dla siebie widok, więc przycupnąłem i popatrzyłem się na coś, czego do tej pory jednoznacznie nie zinterpretowałem. Może ktoś z czytających będzie miał przekonującą interpretację, chętnie wysłucham. A o co chodzi? Otóż wzrok mój przykuł widok pomrowa broniącego się przed kosarzem. Ja głupi myślałem, że to pająk, ale kosarze nie są pająkami, choć są pajęczakami... Otóż - i to udało mi się udokumentować fotograficznie - pomrów najwidoczniej bardzo był nie pocieszony tym, że kosarz próbował się do niego przytulić. Trwało to kilka minut i zakończyło się ucieczką kosarza, któremu widocznie nie podobało się to, że jakiś paparazzi robi mu sesję zdjęciową, na dodatek z fleszem. Kosarz nawiał, pomrów został i siedział tam jeszcze naprawdę długo, po godzinie, kiedy kończyłem spacer, siedział jeszcze w tej samej pozycji...
Przypuszczam, że miałem do czynienia z Phalangium opilio, a przypuszczam tak dlatego, że to kosarz pospolity. Wyczytałem, że w skład jego diety wchodzą poza gąsienicami czy larwami chrząszczy, również ślimaki nagie. Nie dyskutuję z tym, no ale znajmy trochę umiaru! Rozumiem, że może zjadać młodociane ślimaki nagie, czy nawet dorosłe osobniki Deroceras laeve czy agreste albo Arion intermedius, ale rzucać się na największego nagiego ślimaka w naszych stronach? Toż to za wieszczem chciałoby się zadeklamować: "Mierz siły na zamiary"! Mam kłopot z interpretacją tego zjawiska. Nie wydaje mi się, żeby kosarz był w stanie zaatakować o wiele większego od siebie pomrowa w celach kulinarnych. Nie wyobrażam sobie, w jaki sposób miałby go skonsumować. Ale też nigdy nie widziałem, w jaki sposób kosarze zjadają swoje ofiary... Wydaje mi się jednak, że pomrów w tym starciu jednak od kosarza oberwał, i to raczej oberwał solidnie, bo nie reagował długo na bodźce przyjmując pozycję obronną. Może został porażony jadem, ale nie sprawdziłem, czy kosarze paraliżują swoje ofiary jadem (przypuszczam, że owszem, a pomrów mi świadkiem). Wydaje mi się, że jakiś czas przed rozpoczęciem obserwacji nastąpił atak pajęczaka na ślimaka. Ofiara przyjęła postawę obronną (skurcz ciała z zaznaczoną próbą ucieczki - skręt w prawo, tak jakby pomrów chciał chronić pneumostom, czułki częściowo schowane). Kosarz z różnych stron próbował dobrać się do zdobyczy, może jak porządny myśliwy najpierw coś ustrzelił, a potem zastanawiał się, w co trafił... Wrodzona niecierpliwość i brak doświadczenia w obcowaniu z pajęczakami sprawiły, że wypłoszyłem napastnika i nie wiem, jak historia potoczyłaby się dalej, stąd nie będę konfabulował. Chętnie posłucham kogoś, kto się na tym zna i ma coś do powiedzenia. Po mojemu pomrów musiał paść przez przypadek ofiarą kosarza, który porwał się na ofiarę zdecydowanie dla siebie za dużą. Nie mogę jednak wykluczyć, że to nie było coś nadzwyczajnego i że te zwierzęta tak po prostu mają, że czasem spotykają się na kolacji (w charakterze jednak nie partnerów, a kucharza i menu). Nie mniej nie bardzo chce mi się wierzyć, że liczący kilkanaście centymetrów ślimak nagi mógłby być (obfitą) kolacją dla anorektycznonożnego kosarza. Niechże się ktoś zlituje nade mną i nieuctwo me obnaży interpretując jak należy całe to zajście. Będę wdzięczy. A w ogóle to bardzo chętnie poznałbym inne przykłady relacji drapieżnik - ślimak, więc jeśli ma ktoś wiedzę na ten temat, chętnie przyjmę. W każdej ilości!




sobota, 7 października 2017

A dwadzieścia lat temu...

A dwadzieścia lat temu w Muzeum w Tomaszowie Mazowiecki otwarto wystawę czasową Muszle morskie ze zbiorów Muzeum i Instytutu Zoologii PAN.  Dokładnie 7 października 1997 roku... Wspominam, bo nie pamiętam już w jaki sposób się o niej dowiedziałem, ale pamiętam, że wystawę tę obejrzałem. I była to pierwsza wystawa w całości poświęcona morskim muszlom, którą mogłem na spokojnie poznać. Nie była imponująca, ale wówczas zdecydowanie wystarczająca.
Były to czasy, kiedy nie nosiło się ze sobą aparatów cyfrowych;) Nie mam zdjęć z tamtej wystawy, ale mam jej katalog, nota bene chyba pierwsza publikacja na ten temat w mojej prywatnej bibliotece amatora muszli. Mam, i często wracam do tamtej właśnie wystawy, która rozpaliła moją wyobraźnię na lata...

czwartek, 28 września 2017

Francisco Welter-Schultes: European non-marine molluscs, a guide for species identification

Zapewne niewielu zwróciło uwagę na taki maleńki napis, umieszczony na drugiej z ponad siedmiuset stron, jednego z największych opracowań europejskiej malakofauny, którą przygotował niemiecki malakolog Francisco W. Welter-Schultes. Na dole strony umieszczono informację o prawach autorskich, warunkach kopiowania oraz momencie przeniesienia dzieła do domeny publicznej. A nieco poniżej znajduje się informacja o nakładzie (2000 egz.) oraz data wydania: 28 Sept. 2012. Czyli, jakby nie patrzeć, mija dziś właśnie pięć lat o ukazania się książki, którą należy szczególnie polecać każdemu europejskiemu malakologowi, bez względu na obszar zainteresowań, którymi się zajmuje.  A dlaczego, to o tym poniżej.
Przyznać się muszę, że dotąd nie udało mi się jeszcze tej publikacji nabyć. Czekam na lepszą koniunkturę;) Ale miałem okazję przez kilkanaście dni się z nią zaznajamiać i na tej podstawie, doświadczeniem kierowany, polecać ją będę każdemu. Co więcej, robię to kolejny raz, bo już recenzowałem i polecałem ją przed kilkoma laty we wpisie Ordnung. Jestem przekonany, że po pięciu latach od wydania książka zachowuje nadal świeżość, choć zamieszanie w malakologii obecnie jest strasznie i każdego dnia można by toczyć boje o wprowadzenie jakichś zmian. Nikomu dotąd nie udało się stworzyć dzieła podobnego: przedstawienie przeszło dwóch tysięcy gatunków europejskich mięczaków wymaga nakładu pracy nieporównywalnego z czymkolwiek. Nie tylko chodzi przecież o skatalogowanie i usystematyzowanie podstawowej wiedzy o ogromnej liczbie gatunków, ale przecież trzeba ogarnąć również ogromny spis literatury, wydanej w różnym czasie (przynajmniej 200 lat), w różnych miejscach i w różnych językach. Dalej: trzeba tę literaturę przejrzeć pionowo w odniesieniu do poszczególnych gatunków, aby podając informację opierać się na w miarę możliwości najświeższych ustaleniach. To dla poszczególnych rodzin czy rodzajów, ba - nawet gatunków - bywa całkiem trudne (vide problem z nazwą dla Arion vulgaris). Praca Schultesa jest pod tym względem wyjątkowa, bo przypomina coś na kształt atlasu samochodowego Europy: może nie zaznaczono każdej wioski, ale wiadomo, że dojedzie się do celu. A przynajmniej w większości obszarów ma to zastosowanie. Piałem już z zachwytu nad tą książką i nie przeszło mi nic z tej fascynacji. To naprawdę rewelacyjna praca. Proszę tylko nie myśleć, że jest to całość wiedzy o europejskich mięczakach. Bo nie jest. I nigdy nie będzie. Ale jest to najlepsza i najobszerniejsza synteza, jaką obecnie w Europie można spotkać.
Wspominałem, że w tym roku byłem przez chwilkę na Bałkanach. Znalezienie opracowań malakofauny Bałkanów nie jest wcale proste, można - owszem - odszukać prace J. A. Wagnera, ale przecież liczą sobie już ponad sto lat, a przez ten czas coś poszło do przodu. Sięgając po omawianą książkę można przynajmniej zorientować się, z czym ma się do czynienia. I znaleźć podstawowe dane bibliograficzne pomocne przy dalszych poszukiwaniach. Kilka gatunków przywiezionych z Hercegowiny udało mi się odnaleźć w tej pracy w ciągu kilku minut. Bardzo bym tę książkę chciał mieć u siebie na stałe...
Po pięciu latach od wydania widać też pewne braki, które właściwie koncentrują się w jednym obszarze. Chodzi o ślimaki, które kiedyś były umieszczane w podgromadzie Prosobranchia, która to właściwie obecnie jest rozsypana na szereg przeróżnych kladów, z którymi nie bardzo wiadomo co robić. Zauważyłem, że ta "podgromada" jest naprawdę słabo reprezentowana w tym opracowaniu i nie bardzo wiem, co jest przyczyną tego stanu rzeczy. Nie chodzi bynajmniej o kilkadziesiąt gatunków, które w ostatnich latach opisał był  Peter Gloer ze współpracownikami. Trudno znaleźć informację o Bithynella, Falniowskia czy innych gatunkach - owszem: rzadkich, ale przecież reprezentowanych w literaturze anglojęzycznej. Być może jest to związane z jakimś metodologicznym spojrzeniem na to zagadnienie - ponieważ ogromna liczba tych ślimaków jest do siebie potwornie podobna, a identyfikacja możliwa albo na podstawie badań molekularnych, albo wątpliwej wagi cechach anatomicznych, stąd niewykluczone, że zostały pominięte, aby nie wprowadzać dodatkowego chaosu w taksonomii europejskich mięczaków słodkowodnych i lądowych.
Gdyby przyszło mi zasiadać do pracy nad takim dziełem, najpierw długo płakałbym, że to niemożliwe. Schultesowi udało się jednak rzeczy niemożliwej dokonać: rozrysował plan Europy z żyjącymi w niej mięczakami. Można teraz w tym planie uzupełniać braki, nadpisywać niedopowiedzenia, zadbać o szczegóły, ale prawda jest taka, że wiadomo, jak ta Europa wygląda. Nikomu wcześniej takie dzieło się nie udało!
Wydaje mi się, że po pięciu latach od pierwszego wydania nakład powinien być już dawno wyczerpany. Nie wyobrażam sobie, aby książka ta nie trafiła do wszystkich bibliotek wydziałów przyrodniczych wyższych uczelni w Europie. Nie wyobrażam też sobie, że nie znajduje się w podręcznej bibliotece europejskich malakologów.  To coś więcej, niż klucz Urbańskiego z 1957 dla polskich malakologów, dlatego po pięciu latach warto spojrzeć, czy nie zaniedbano tego tematu i najwyższy czas na poprawę, jeśli dotąd z tą książką się nie zapoznało...

przykładowy opis gatunku z mapką i literaturą