Dlaczego w Polsce jest najmniej ślubów w miesiącach, w których nazwach nie występuje litera "R"? Czy ktoś zna odpowiedź? Bo ja chyba już tak... Wszystkiemu winne są oczywiście mięczaki. No bo gdzieżby inaczej. I coś jeszcze.
Zacznę łopatologicznie. W styczniu, lutym, kwietniu, maju czy lipcu lub listopadzie kolejki przed ślubne ołtarze rzedną i pustoszeją, za to w czerwcu, sierpniu czy we wrześniu lub grudniu pęcznieją na nowo. Przesądy okazują się być dostatecznie żywotne, aby proboszczowie i kierownicy USC mogli w niektóre miesiące nieco odpocząć od nowożeńców. Skąd ta awersja do miesięcy bez dźwięcznej głoski "r"? Może łatwiej byłoby, gdybyśmy wzorem innych państw europejskich przyjęli łacińskie nazwy miesięcy. Wtedy pojawiła by się pierwsza prawidłowość, taka mianowicie, że "r" niewystępujące w nazwie dotyczy innych miesięcy. Wymieńmy je: Ianuarius, Februarius, Martius, Aprilis, Maius, Iunius, Iulius, Augustus, September, October, November i December. A teraz po polsku: styczeń, luty, marzec, kwiecień, maj, czerwiec, lipiec, sierpień, wrzesień, październik, listopad i grudzień. Wspólne są zatem marzec, wrzesień, październik i grudzień, ledwo 1/3 całości. No ale co to ma do rzeczy?
Starożytni wiedzieli coś, czego nie wie wielu współczesnych. Pewne pory roku nie są najlepsze na organizowanie imprez. Starożytni nie znali lodówek, stąd musieli się liczyć z problemami z utrzymaniem świeżości potraw. Wiadomo, że lepiej przechowuje się w chłodnym, stąd na wielkie imprezy najlepiej wybierać było chłodniejsze miesiące, czyli od września do kwietnia. W pozostałe miesiące temperatury panujące na zewnątrz nie gwarantowały, że jedzenie się nie zepsuje. Odnosi się to zwłaszcza do owoców morza, które nie dość, że wymagające w przechowywaniu, to na dodatek jeszcze niesmaczne w miesiącach letnich. Kto ma zwyczaj podróżowania po Południowej Europie ten spostrzeże, że w środku wakacji znikają z targów rybnych omułki, ostrygi czy przegrzebki. Dzieje się tak dlatego, że latem następuje zakwit planktonu, co wpływa na jakość smakową frutti di mare, a nawet może się wiązać z ryzykiem zatrucia toksynami. Małże, będące filtratorami, odżywiają się zawiesiną wodną, w której dominują wówczas produkujące toksyny glony. Spożywanie ich może się zakończyć zatruciem, od biegunek przez zatrucia neurotoksyczne, paraliż mięśni oddechowych do śmiertelnych zejść włącznie.
Dziś mamy lodówki, szybki transport, środki konserwujące itp. Starożytni tego nie mieli, stąd musieli pamiętać o ostrożności w spożywaniu pokarmów. A że ci sami do perfekcji opanowali mnemotechnikę, to nie ma się co dziwić, że wprowadzili zasadę "r" w nazwie, aby łatwiej pamiętać o zasadach bezpieczeństwa żywności.
I już prawie jesteśmy u celu. W zaleceniach prababci, aby nie robić wesela w miesiącach pozbawionych "r" w nazwie, pobrzmiewa stara zasada organizacji imprez. Uzasadniona względami praktycznymi i bezpieczeństwem biesiadujących. O to samo pewnie chodziło, tyle tylko, że prababcia zapomniała powiedzieć, że chodzi o nazwy łacińskie miesięcy. Potwierdza się tylko teza, że zabobony często idą w parze z lukami w edukacji...
Cóż, miałem taką potrzebę, aby odmitologizować pewną sprawę. Nie wiem, czy mi się udało, ale na wszelki wypadek powtórzę: nie o szczęście nowożeńców chodzi, ale o to, żeby impreza się udała. Nie jestem tropicielem mitów, ale gdy idzie o mięczaki, po prostu nie mogę się powstrzymać...
sobota, 28 grudnia 2013
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz