Gdyby Malakofil był chłopcem, kończyłby właśnie pięć lat. Chodziłby do przedszkola i - czego wykluczyć nie można - właśnie dziś poszedłby z panią na wycieczkę w poszukiwaniu pierwszych śladów wiosny. Akurat jego piąte urodziny ubogacone byłyby spektakularnym zaćmieniem słońca, które oglądał przez kliszę rentgenowskiego zdjęcia zęba...
Gdyby Malakofil był winem, leżałby teraz w piwnicy gdzieś pod Paryżem i czekał w nadziei, że im będzie starszy, tym będzie lepszy. Ale starość i dobroć nie zawsze idą w parze i pewnie zgorzkniawszy stałby się stetryczałym dziadkiem, który wciąż gada o tym samym...
Gdyby Malakofil był samochodem, byłby już po gwarancji, miałby przejechane jakieś sto czterdzieści tysięcy kilometrów, amortyzatory miałby już do wymiany, a na lakierze widoczne byłby liczne zarysowania i ubytki. Jeździłby swoją stałą trasą, częściej stojąc w korkach niż narażając się fotoradarom. Przed wyjazdem na wakacje byłby musiał przejść dodatkowe oględziny, ale jakoś by się trzymał...
Gdyby Malakofil był piosenką, nie miałby szansy na swoje dwie minuty między reklamami w komercyjnej stacji radiowej. Pewnie polski hydraulik we Francji nie nuciłby jej sobie pod nosem, ani polska opiekunka w Niemczech nie próbowałaby przypomnieć, jak ona leciała, kiedy przed pięciu laty opuszczała Polskę. Może jakiś informatyk w Londynie miałby ją w swojej bibliotece multimediów, ale nie słuchałby jej, bo w BBC słyszałby lepsze kawałki...
Gdyby Malakofil był wulkanicznym kamieniem, byłby ledwo co ostygłym świadkiem gniewu ziemi. Leżałby gdzieś czekając, aż wiatr naniesie pyłu i ziaren, które na popiele wyrosną. Obserwowałby, jak zgliszcza na powrót porastają życiem, jak od form pionierskich przechodzą do złożonych ekosystemów. I cieszyłby się w kamiennym zamyśleniu...
Gdyby Malakofil był prezydentem Rzeczypospolitej, właśnie kończyłby kadencję i cieszyłby się, że nie musi się starać o reelekcję. Czekałby na osąd historii oglądając skutki swoich decyzji. Często by płakał...
Gdyby Malakofil był bocianem, właśnie przekraczałby granicę wracając na stare śmiecie. Miałby za sobą polowanie nad Libanem lub Egiptem, a przed nim stałoby zadanie zdobycia gniazda, do którego zwabiłby swoją samiczkę...
Gdyby Malakofil był Mingiem, małżem z gatunku Cyprina islandica, kończyłby właśnie pierwszy procent swojego życia. Czekałoby go jeszcze pięćset dwa lata, zanim jakiś badacz przeciąłby jego żywe ciało chcąc sprawdzić, jak długo żyje...
Gdyby Malakofil był winniczkiem, czekałby aż promienie słońca ogrzeją ziemię i obudzą go z anabiozy. Miałby już mocno podniszczoną muszlę, kilka złogów jaj za sobą i w najbliższym czasie musiałby uważać, żeby nie upolował go jaki gawron lub zbieracz ślimaków...
Gdyby Malakofil nie był tym, kim jest, byłby malakofilem...
Dziękuję za wspólne pięć lat kroczenia po malakologicznych duktach. Za przeczytane felietony, za wyrażone opinie, za pytania, za propozycje, za potwierdzanie, że malakologią też się można zainteresować.
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz