Z pewnych rzeczy się nie wyrasta. Można próbować zapomnieć, skryć się, zarzucić to wszystko. Przychodzi jednak taki moment, że nagle - rusza wszystko z powrotem, jak film z kasety VHS...
Poezja to moja pierwsza miłość, taka z podstawówki, z którą chodziłem do liceum i trzymaliśmy się za ręce na studiach. A później coś się zepsuło. Nie wiem, co się wydarzyło. Odeszła. Z myśli, z uczuć, z wyobrażeń, ze snów i marzeń. Została po niej rana: głęboka, piekąca pustką, nie chcąca się zagoić.
I nagle ten dreszcz spotkania. Ten moment spojrzenia sobie w oczy i to drżące zawieszenie. Co teraz będzie, czy poda rękę, uściśnie, pocałuje, szepnie coś do ucha, muśnie w powiekę, ręce założy na szyję...
Przed kilkoma dniami miał miejsce ten moment i nie wiem jeszcze, czy coś się zmieniło, czy może to tylko był taki promień, który na chwilę uderza w źrenicę by na dłużej odmienić patrzenie. Trudno mi powiedzieć. Ważne, że po latach znów coś zadrżało, załomotało, huknęło i... i ucichło. Nie było tego ani przy Miłoszu, ani przy Kaczmarskim, ani nawet przy Twardowskim czy Herbercie. A jednak bodziec został odebrany i chodzi po ciele, po myślach, po uczuciach...
Przed kilkoma dniami otrzymałem tomik poezji wydany przez Jurka Jabłońskiego, przyjaciela, poetę. To on zafundował mi drżenie rąk, którego dawno już nie odczuwałem. Bezwstydnie, gburowato, obleśnie - rzekłbym nawet - pochłonąłem ten tomik od razu po powrocie do domu. Chciałem się nim cieszyć, smakować go, celebrować spotkanie. A gdzie tam, zeżarłem go, nie dbając nawet, aby dobrze przeżuć. Dlatego też potrzebowałem kilku dni, aby poczuć smak za szybko zjedzonego dania. Potrzebowałem kilku dni, aby już spokojniej, bez tej wygłodniałej zachłanności raz jeszcze spojrzeć na przyczynę wzruszenia, poruszenia, rozruszania dawno zapomnianych rejestrów wrażliwości.
Jerzy Jabłoński to nie jest poeta form wyszukanych, to nie metaforysta ściskający każdy obraz do puszczenia zmieszanych kolorów. Jabłoński jest poetą zasłuchania, takim lekko zawstydzonym rozmówcą, który zapomina mówić, a jeśli się odzywa, to aby wyrazić nieporadność określenia tego, co w umyśle akurat obraca. To poeta, który chciałby się schować tak bardzo, aby nie było go widać nawet spod cienia pojedynczych sylab, a jednocześnie całego siebie wkładającego w ulotność przeżycia, doświadczenia - nie intelektualnej analizy, ale emocjonalnego zespolenia z chwilą, która naświetla życie jak fotograficzną kliszę. I choć pewnie obraziłby się za stwierdzenie, że jest poetą intelektualnej wierności doznaniu, taki właśnie jest: świadomie do bólu przeżywający emocje i broniący ich przed rozpłynięciem się w ich natłoku. To nie ktoś, kto szuka doznania, ale ktoś, kto doznanie próbuje ocalić przez uświadomienie sobie nieporadności w zbliżaniu się do jego - doznania - istoty. Rzeczy najprostszych promień jest tomem podsumowującym dochodzenie do dojrzałości, jest zapisem tej intelektualnej drogi przez emocje towarzyszące dojrzewaniu do pogodzenia się z drogą własnego życia. Ten promień jest światłem rozpraszającym nie tyle wątpliwości tej drogi, co rozjaśniającym odciski stóp na drodze. A rzeczy najprostsze najprostszymi wcale nie są. Zmieszczenie się w słowie jest zawsze zadaniem niełatwym, a zapis wewnętrznych doświadczeń częściej oddala niż zbliża. Jerzemu Jabłońskiemu udaje się jednak mieścić w słowie na tyle, aby tego słowa nie zasłaniać, aby nie rzucać na nie zbyt ciężkiego cienia obecności. Od najlepszych mistrzów uczył się żyć paradoksami i lekcje te dobrze odrobił. A przede wszystkim lekcje zrozumiał, że nie chodzi o pójście jakąś drogą, ale drogą własną.I największym paradoksem promienia najprostszych rzeczy jest to właśnie, że oświetlając wydobywają te cienie, których najbardziej skomplikowanym oświetleniem nie udałoby się dostrzec.
Rzeczy najprostszych promień to nie jest tom skończony. To nie jest tom dojrzały, to zapowiedź tego, co za chwilę nastąpi - zapowiedź żniwa. Bławatki, zwane modrakami, sygnał uważności, to skupienie na paradoksie życia postrzeganego różnie w zależności od przyjętego poglądu. Dla jednych bławatek będzie chwastem obniżającym wartość zboża, dla drugich niebem, które wyrosło z ziemi. I Jabłoński ma odwagę wykorzystywać paradoks, aby ustawić się po stronie bławatków, nie przeciw wartości zbóż, ale dla podkreślenia złożoności tego, co najprostsze. Bo co najprostsze, jest najtrudniejsze do zrozumienia. Nie ważne, czy głową, czy sercem, czy poezją.
Jerzy Jabłoński, Rzeczy najprostszych promień, Wydawnictwo Sowello, Rzeszów 2015
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz