czwartek, 8 marca 2018

Folia Malacologica: trzeba coś zrobić

Dosłownie na dniach pojawił się pierwszy w tym roku zeszyt 26. tomu Folia Malacologica. Zawsze z niecierpliwością czekam na kolejne numery i przyznaję, że zacząłem się martwić tym, że długo nie pojawiał się żaden nowy tekst. Trochę mnie Redakcja przyzwyczaiła do tzw. forthcoming papers, których w tym kwartale nie było. Przyglądam się nowej publikacji i widzę, że coś jest nie tak: pismo staje się jak najbardziej międzynarodowe (!) - co bardzo cieszy, ale niepokoi słaba reprezentacja polskich autorów. Osobowo nie jest źle: na szesnastu autorów, jedna czwarta to Polacy. Grono autorów też jest zacne, dlaczego więc tak mało tekstów z Polski spływa do naszego malakologicznego pisma? Fajnie, że w statystykach wieloletnich pojawią się nowe państwa (tym razem Egipt), to jest dobry kierunek, z pewnością daje szansę na zwiększenie tzw. cytowalności, ale bądźmy szczerzy: jeśli pierwszą siłą pisma nie będą polscy malakolodzy, trudno będzie myśleć o trafieniu na listę filadelfijską. Chodzi mi o to, że trzeba publikować. Trzeba pozyskiwać autorów i artykuły, bo w ciągu roku nie może być mniej, niż 25 prac oryginalnych. Trzeba coś zrobić.
Mnie jest dobrze o tym pisać: mojego garnuszka nie napełnia dziekan czy rektor przeliczający punkty ipmact factor. Wolny jestem od tego przymusu publikowania dla punktów. Rozumiem też dylematy polskich naukowców, którzy niejednokrotnie stają ustawieni wewnętrznymi przepisami macierzystych uczelni pod ścianą. Są przecież takie wydziały, które do dorobku nie wliczają w ogóle punktów z twz. listy ministerialnej, na której mocno trzymają się nasze Folia Malacologica. Trudno oczekiwać, żeby ktoś dla idei poświęcał czas, badania, pieniądze i zamiast uścisku dłoni dziekana, dostał burę za publikowanie poza listą filadelfijską. Powiem raz jeszcze: trzeba coś zrobić. Mnie mówić łatwo, bo to nie mój kawałek chleba, ale [tu powinna się włączyć patetyczna muzyka, np. jakiś motyw filmowy] za nami dwadzieścia pięć tomów Folia. To jest ogrom pracy już dwóch pokoleń malakologów. Przez to ponad trzydzieści lat widać ogromny postęp, to naprawdę jest międzynarodowe pismo naukowe i fajnie byłoby wejść do jakiejś europejskiej elity malakologicznych pism. Kierunek jest dobry, ale nie można dopuścić do tego, żeby zabrakło paliwa. A paliwem są przesyłane do druku prace.
Trzeba coś zrobić. Może jakimś rozwiązaniem jest zapraszanie zagranicznych współpracowników do publikowania u nas (patrząc na metryki artykułów można być pewnym szybkiego tempa publikacji, to jest mocny argument); w porównaniu z wieloma pismami Folia są też... tańsze, co może być ważnym argumentem dla naukowców z tzw. krajów rozwijających się. Może też warto by poprosić zagranicznych współpracowników o przygotowanie krótkiego dossier w ich języku narodowym, poprosić Francuzów, Belgów, Włochów, Hiszpanów, Węgrów, Turków i kogo tam kto zna, żeby szło w świat. Pojemność tematyczna Folia jest ogromna, to też jest atutem. No i na koniec: akwizycja i marketing bezpośredni: na sympozjach, konferencjach, kongresach mówić o tym, że takie pismo jest.
A na naszym podwórku: corocznie powstaje kilkadziesiąt prac licencjackich, magisterskich i doktorskich poświęconych mięczakom. To też jest jakiś kierunek. Prace dyplomowe mają inne zadania, ale jest naprawdę sporo prac, które powinny być opublikowane. A Folia Malacologica to też świetne miejsce naukowego debiutu. Drodzy Promotorzy, miejcie to na sercu, pomagajcie w tłumaczeniu na angielski i motywujcie do publikowania. Naprawdę o pomstę do nieba wzywa zaleganie wielu prac tylko na półkach wydziałowych bibliotek lub archiwów dziekanatów!
Pierwszy zeszyt 26. tomu już jest. Co to oznacza? Że trzeba już edytować kolejne artykuły i dobrze by było, żeby były. Trzeba coś zrobić.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz