wtorek, 9 lipca 2019

Kserotermicznie, ale nielicznie

Czy narzekałem już w tym roku na pogodę? Nie uwierzyłbym, gdyby mi ktoś wmawiał, że powstrzymałem się od komentowania aury. Narzekanie jest ostatnią obroną przed bezsilnością... Jest taka legenda, że kiedy Świętemu Piotrowi powierzono klucze nieba, ten - jako że był rybakiem, a nie rolnikiem, dopytywał, kiedy ma deszcz spuszczać na ziemię. Dano mu odpowiedź: "Kiedy będą prosić", a że był już przygłuchawy, to zrozumiał "Kiedy będą kosić". Zobaczymy, czy spełni się  w tym roku. Sucho jest potwornie, nie dość, że nie pada i od czasu do czasu przechodzi fala upałów, to jeszcze częściej i silniej wieje, co przyśpiesza wysuszanie gleby. Gdzie się nie ruszę, tam wszystko przesuszone i niemiłe dla malakologicznego oka.
Wybrałem się ostatnio nad Wartę w okolicach Burzenina (w województwie łódzkim). Znam stamtąd kilka stanowisk, najbardziej jednak zależało mi na samej Warcie, którą chyba po macoszemu traktuję w moich terenowych wycieczkach. Zacząłem jednak od Zespołu Przyrodniczo-Krajobrazowego "Góry Wapienne". To takie miejsce przy wyjeździe z Burzenina w stronę Szynkielowa. Po prawej stronie drogi znajduje się skarpa, oznaczona tabliczką i informacjami o atrakcjach przyrodniczych tego miejsca. Kiedyś wspomniałem już o tym. Byłem tam przed blisko dziesięciu laty. Jeśli pamięć mnie w pole nie wyprowadziła, to miejsce to wydaje się  być bardziej zarosłe niż przed laty. Ma to swoją nazwę: "sukcesja ekologiczna", uważam jednak, że jej tempo nie jest tak straszne, jak w innym miejscu, o którym za chwilę wspomnę. Znam z Burzenina stanowisko Xerolenta obvia (wzmiankowane na tablicy informacyjnej) oraz Cepaea vindobonensis (proszę pozwolić, że będę się trzymał jednak tej starszej wersji nazwy rodzajowej...). Początkowo myślałem, że nie znajdę tego drugiego. Co się naszukałem, w jakie krzaki wlazłem... I nic!. Na szczęście bliżej drogi, w bardziej prześwietlonych miejscach, o roślinności bardziej ruderalnej niż kserotermicznej, znalazłem kilka żywych osobników. Uspokoiło mnie to, w odróżnieniu od innej okoliczności, a mianowicie: braku drobiu. Przez "drób" rozumieć należy wszystko to, co w naszej malakofaunie nie przekracza 4 mm, czyli zdecydowaną większość gatunków... Żadnej Vallonia, żadnej Truncatellina, żadnej Pupilla czy Vertigo. Nie znalazłem też Chondrula tridens, która jest przecież charakterystycznym gatunkiem dla takich biotopów. Przyznam się - i proszę śmiechem nie parskać - że miałem ochotę zapolować na bezoczkę podziemną Caeciliodes acicula. Trop był taki, że skoro gleba wapienna, to może się znajdzie. Grzebałem w kretowiskach i wykrotach, w miejscach spływu wód, wśród korzonków... I nic. Powoli zaczynam upodabniać się do tej części populacji, która ze ślimaków dostrzec potrafi tylko winniczki... Winą obarczam suszę i upały, ale wizyty u okulisty wykluczyć nie mogę...
Gdzie dziesięć lat temu znalazłem Aplexa hypnorum, tym razem znalazłem sukcesję nieekologiczną, to znaczy przykład najbardziej chamskiego zasypywania starorzecza gruzem, kompostem, śmieciem niebiodegradowalnym i wszelkim popisem ludzkiej bezmyślności. Może nawet przy tych suszach wygrzebałbym jaką muszlę, ale rozkopywanie antropogenicznych pokładów potwornej bezmyślności nie zachęcało mnie do reanimowania wiary w znalezienie czegokolwiek... Szkoda, choć uważam, że przy powrocie naturalnego reżimu wilgotności warto by tam wrócić. To w połowie drogi między "Górami Wapiennymi" a Wartą.
A Warta? Zachodu warta, ale nie w tamtym momencie. Wysoki brzeg nie bardzo umożliwiał mi dobry rekonesans, a dostępne wypłycenia charakteryzowały się nader skąpą malakofauną. Wiem, że stać ją (znaczy Wartę) na dużo więcej, wszak należy do naszych największych rzek. Sphaerium corneum i Bithynia tentaculata to trochę za mało na moje aspiracje. Pusta muszla Ancylus fluviatilis też mnie nie udobruchała, a pojedyncze osobniki Unio pictorum i Unio tumidus to też jeszcze nie powód do szału. Gdybym jakieś Pisidium znalazł, to bym się bardziej ucieszył. Albo Unio crassus, która na tej wysokości w dorzeczu Warty występuje (np. w Grabi), to co innego. Nie wspomnę o takiej fanaberii, jak Borysthenia naticina, która przecież też może tam występować. Obyło się bez tego wszystkiego. Jedyną osłodą była mi czapla siwa, na którą nagapić się mogłem, dopóki jej kajakarze nie przepłoszyli. Starorzecza na tym odcinku wyglądały tak, że nawet nie pofatygowałem się w trzcinowiska, żeby czego w mule poszukać, bo zamiast mułu była tylko darń ubita, przesuszona, dawno stojącej wody nie mająca w pamięci...
Ostatnim punktem wycieczki był położony po drugiej stronie rzeki rezerwat "Winnica". Jest to wychodnia skał wapiennych, a właściwiej skarpa po dawnej odkrywce margli i wapieni. Po zakończeniu eksploatacji, teren zostawiony sam sobie, przeszedł w ręce natury, która postanowiła przyozdobić go kserotermiczną murawą. Kiedy się zorientowano, że natura sobie nieźle z tym poradziła, przed ćwierćwieczem ustanowiono tam rezerwat florystyczny, co by tę roślinność kserotermiczną chronić. A trzeba było owce kupić i co jakiś czas wypasać! Nie wiem, jak rezerwat wyglądał przed ćwierćwieczem, ale dziś określiłbym go jako ostoję tarniny. Ponieważ obszedłem go tylko dokoła, trudno mi o jednoznaczną ocenę, ale ewidentnie coś poszło nie tak. Myślę, że za jakieś dziesięć lat będzie można zacząć śmiało myśleć o planowym zrezygnowaniu z dalszej ochrony tego miejsca ze względu na zatracenie charakteru kserotermicznej murawy. Wypatrzyłem, oczywiście, te gatunki ślimaków, które widziałem i w "Górach Wapiennych", z tą jednakże różnicą, że żywych osobników nie napotkałem, co oczywiście nie dowodzi, że ich tam nie było... Znalazłem jednego malucha, ale trudno mi określić, co to za jeden, bo ani Vallonia, ani Punctum, a na co wygląda, to muszę jeszcze poszukać. Ale to aż jedna sfosylizowana muszelka, więc zadanie przede mną niełatwe.
Widzę, że rolnicy zaczynają żniwa. Dobrze by było, żeby teraz nie padało. Z drugiej strony ta susza źle się odbije na pozostałych gałęziach rolnictwa, więc może niech by popadało... Wiem, że jak tak dalej pójdzie, to stracę wiarę w zdolność znajdywania drobiu i będę musiał się przestawić na egzotyczne. Ale szkoda byłoby się brać za egzotyki, jak tyle jeszcze Polski nieodkrytej...







sobota, 29 czerwca 2019

Laboratorium ślimaka

Ponieważ nie korzystam z takiego medium, jak Facebook, zdaję sobie sprawę z tego, że pewne wydarzenia umykają mojej uwadze. I tak uważam, że to lepsze rozwiązanie, niż wysysanie sobie mózgu pogonią za kolejnymi newsami...
Gdybym był użytkownikiem wspomnianego medium, pewnie dowiedziałbym się wcześniej o zupełnie dwóch owych książkach o ślimakach, z których o jednej chciałbym dziś wspomnieć.
Wyraziłem się nie do końca precyzyjnie. Nie tyle są to książki o ślimakach, co książki, których bohaterem jest ślimak. Ponadto są to książki dla dzieci, co też nie bez znaczenia.
Wczoraj wpadła w moje łapy ciekawa książka dla ciekawych dzieci. Nie doszedłem jeszcze do tego, jaki jest optymalny wiek adresata, myśle jednak, że chodzi o przedział od 6+ do nieskończoności.  Magdalena Osial przygotowała książkę, która wyrasta z jej doświadczeń prowadzenia doświadczeń.  Takich prostych i jednocześnie bardzo ciekawych, podręcznych, bo do ich przeprowadzenia wystarczy zawartość kuchennych szafek, no może jeszcze szafki z apteczką domową, która przecież w większości domów znajduje się w kuchni... Przez doświadczenia przeprowadza Ślimak Madzik. Dlaczego ślimak? Myślałem nad tym od wczoraj i dochodzę do przekonania, że jest najbardziej oczywiste stworzenie do alegorii ciekawości. Kto przyglądał się aktywności lądowego ślimak ten zgodzi się ze mną, że rozglądający się ślimak zdaje się być pochłonięty ciekawością.
Choć nie porywają mnie ilustracje (nie są złe, ale nie w moim guście), gorąco tę książkę polecam wszystkim  którzy zastanawiają się, w jaki sposób rozbudzać w dzieciach ciekawość i naukową dociekliwość. Dobrze skomponowana książka nie pozwoli na nudę. Niektóre treści mogą się wydawać adresowane do starszych dzieci, które już mają pojęcie o chemii lub fizyce, ale rodzic towarzyszący młodszemu dziecku w lekturze nie będzie miał trudności z wyjaśnieniem  o co chodzi, np. w zapisach reakcji chemicznych.
Laboratorium Ślimaka Madzika jest książką o prawach rządzących otaczającym nas światem, których odkrywanie może być wspaniałą przygodą. I choć wakacje nie szczególnie zachęcają do wkuwania chemii czy fizyki, ta właśnie książka może być świetną rozrywką na czas wakacji, zwłaszcza przy tych nieznośnych upałach. Polecam, choć w źaden sposób nie jest to książka o ślimaku;)
P.S. Nawiasem mówiąc, świetny patent na oddanie obojnactwa w imieniu bohatera.


Magdalena Osial, Laboratorium Ślimaka Madzika,   Wydawnictwo Dlaczemu, Warzzawa, 2019, 144pp

środa, 26 czerwca 2019

Przygotowanie przed sezonem, czyli pytania

Wyskoczyłem przed tygodniem nieco na północ od Poznania. Wskazano mi tam stanowisko, na którym przed trzydziestu laty zbierane były dość liczne Truncatellina costulata, Ena obscura i Vallonia excentrica. Była okazja, żeby wyjechać, grzech było nie skorzystać. Owszem, liczyłem się, że ostatnie tygodnie były trochę za ciepłe i za suche, ale to mnie zniechęcić nie mogło.
Co znalazłem? Absolutnie niczego z tego, co było tam przed trzydziestu laty.
Jest to środowisko antropogeniczne, zlokalizowane w bezpośrednim sąsiedztwie rzeki. Blisko stuletni mur, przy nim zadrzewienia i krzewy. Co znalazłem?
Po kolei: Succinea putris, Aegopinella pura, Cochlodina laminata, Fruticicola fruticum, Xerolenta obvia, Arianata arbustorum, Cepaea nemoralis, Helix pomatia. Mam prawo wierzyć, że przed trzydziestu laty spośród wymienionyh gatunków nie było żadnego. Co się zatem mogło wydarzyć. To takie moje pytanie na początek wakacji.
Hipotez mam kilka, ale żadna zbyt pogłębiona.
Pierwsza: Przeoczenie. Tę mógłbym wykluczyć, bo jeżeli ktoś znajduje drób, to i wypatrzy Helicidae. Przed trzema dekadami Helicidae były nieobecne, podobnie Clausiilidae. Jedynym wspólnym gatunkiem wydaje się być Succinea putris, ale sąsiedztwo rzeki wskazuje na prawie oczywistość wystąpienia tego ślimaka. Hipotezę o przeoczeniu odrzucam.
Druga: zawleczenie. Sąsiedztwo cmentarza mogłoby wskazywać, że niektóre pospolite gatunki mogły się tam dostać z roślinami przynoszonymi na cmentarz. Ale stanowisko nie uległo większym przeobrażeniom przez ostatnie siedemdziesiąt lat. Może zatem trwa ekspansja tych gatunków? Nie wiem.
Trzecia: rzeka przyniosła wraz z jakąś krótkotrwałą powodzią osobniki z innych stron. rzeka ma blisko 40 kilometrów, jest to zatem możliwe, ale przy naturalnym wektorze migracji biernej należałoby się spodziewać tych popularnych gatunków już dużo wcześniej. Cochlodina laminata znana jest z Wielkopolski z 26 stanowisk (Szybiak, 2010), najbliższe temu stanowisku miejsce oddalone jest o 14 kilometrów wzdłuż Warty. Zatem możliwe, że brzegiem Warty ślimak przesunął zasięg o kolejne kilometry.
Próbuję sobie również wytłumaczyć, dlaczego nie znalazłem Truncatellina, Pupilla, Vallonia oraz Ena. Nie dokonywano w ostatnim czasie znaczących prac w obrębie muru. Zmienił się natomiast sposób gospodarowania terenem. Przed trzydziestu laty utrzymywały się tam wysokie ziołorośla, obecnie jest to strzyżony trawnik, z którego wyczesywane są opadające liście kasztanowców i lip. "Nadkład" przerzucany jest za ogrodzenie, w miejsce zacienione, ale suche, bo będące skarpą opadającą w stronę rzeki. Tłumaczę sobie, że zwyczajnie przeoczyłem (choć przegrzebywałem ściółkę dobrą godzinę, a zatem dłużej niż zazwyczaj). Chciałbym wybrać się  tam przy lepszych pogodach, to znaczy po jakimś dłuższym epizodzie deszczowych pogód. Chciałbym w ten sposób mieć pewność, że faktycznie nastąpiła przebudowa malakofauny.
Jeszcze dygresja na koniec. Kiedy przegląda się prace Urbańskiego, Bergera czy Wiktora, to cmentarze podawane są jako stanowiska dla ciekawych gatunków ślimaków. Kiedy obecnie przyglądam się cmentarzom, to dochodzę do wniosku, że obowiązująca estetyka z całą pewnością nie sprzyja ślimakom, zwłaszcza to obsesyjne wycinanie starych drzew i wykaszanie wszelkiego zielska. Smutne, ale taka moda i słów więcej szkoda.
A kto zgadnie, gdzie mnie wywiało?