A po kolei. Nawet byłem na urlopie. Serio. Nad morzem. Nad
naszym, jedynym do którego mamy dostęp, nad Bałtykiem. I żeby nie było
niedomówień: pływałem w nim. Udało mi się dwa dni zaznać takiej pogody, że wejście
do morza nie było tożsame z postradaniem zmysłów. A woda – jak to w Bałtyku,
prędzej zmrozi niż oparzy.
Pomorze Słowińskie charakteryzuje się piaszczystymi plażami
i dość łagodnym brzegiem. I ubóstwem mięczaków, niestety! Z napływek nie dało się
nic ciekawego wydobyć, a bardzo napalałem się na wodożytki. Bez efektu tym razem.
Kiedy jednak pogoda nie sprzyjała pływaniu (czytaj:
wykonywaniu nieskoordynowanych ruchów kończyn celem utrzymania się na powierzchni
wody lub przemieszczenia się w kierunku odwrotnym do znikającego horyzontu),
ratunkiem były okoliczne atrakcje. Przede wszystkim Słowiński Park Narodowy.
Nie dotarłem nigdy do opracowań poświęconych malakofaunie SPN, niektóre źródła
podają liczbę 73 stwierdzonych mięczaków. W czasie wypraw do Czołpina, Rąbki
czy do Kluk zerkałem na prawo i lewo rozglądając się za ślimactwem. Jeżeli coś
wypatrzyłem, to pospolite raczej gatunki, zagrzebki, żyworódki, zatoczki i
błotniarki, a z lądowych bursztynki i śliniki. Te ostatnie nawet ładne, czarne,
połyskujące jak świeżo zastygła smoła. Rzecz jasna, że gdybym chodził po
terenach Parku, pewnie wypatrzyłbym dużo więcej, ale ograniczyłem się tylko do
dostępnych ścieżek, stąd skąpe te moje obserwacje. Chociaż – przypominam sobie,
że w okolicach Mielna i Unieścia (to dużo bardziej na zachód) widywałem na
piaszczystych klifach ślimaki (gajowego C.
nemoralis i ogrodowego C. hortensis),
których nie widziałem na piaszczystych brzegach lasów Parku. C. nemoralis jako synantrop jest bardzo
pospolity w Łebie, ale w samym SPN go nie zauważyłem. Ciekawi mnie, czy któryś
z krajowych ślimaków byłby w stanie tworzyć populacje na ruchomych wydmach
słowińskich, w jakże nieprzychylnych dla życia warunkach…
Miejscem, w którym przez chwilę zapuściłem się na polowanie,
był kanał Chełst w Łebie, na odcinku w pobliżu portu. Nie wiem, czy tam jest
jeszcze rzeką, czy już kanałem. Ponoć Chełst jedną z najczystszych rzek na
Pomorzu. Być może, ale wypływając z Jeziora Sarbsko i płynąc przez Łebę nie
potwierdza już tej tezy. Nie mniej jakieś życie w nim jest (w niej? Nie wiem
jak odmieniać przez rodzaje). W tym roku rozszerzyłem listę znanych mi gatunków
zamieszkujących Chełst o Acroloxus
lacustris i Unio tumidus, których
w 2008 roku nie wypatrzyłem. Z najciekawszych gatunków tam występujących na
prowadzenie w subiektywnym rankingu wysuwa się rozdepka rzeczna Theodoxus fluviatilis. Uważam, że to
najpiękniejszy ślimak spotykany naszych wodach.
Wróciłem z urlopu z ogromnym niedosytem. Polityka obserwacji
i z boku w połączeniu ze kilkuminutowymi wypadami od dawna mnie nie
satysfakcjonuje. Marzy mi się w woderach, z kasarkiem lub dragą pobrodzić po
rzekach, rzeczkach czy kanałach w poszukiwaniu interesujących mnie stworzeń.
Tutaj pozwolę sobie na dygresję: kiedy łaziłem wzdłuż brzegu kanału, napotkało mnie
czterech łebskich autochtonów napływowych (pewnie trzecie pokolenie osadników),
mniej wpływowych, za to bardziej pod wpływem;) Nie mogło umknąć ich uwadze, że
w wodzie stoi ktoś, kto nie łowi ryb. Przez chwilę trwała dyskusja „o nim”,
czyli o mnie, po czym jeden z bardziej już wpłyniętych (a nie było jeszcze
jedenastej, nie mówiąc o trzynastej!) – wykazując się sporą błyskotliwością,
spytał, czy szukam na przynętę i czy na to biorą ryby. Kiedy zaprzeczyłem, retorycznie
zapytał: „No to po chuj?” I to jedno z najbardziej frapujących pytań, jakie
usłyszałem w czasie wakacji. Wciąż nie znałbym na nie odpowiedzi, gdyby nie to –
jak zaznaczyłem – że było to pytanie retoryczne. Po krótkiej chwili zawieszenia,
potęgującej napięcie (wspaniała zagrywka retoryczna, zarezerwowana dla dobrych
mówców), mój nieznajomy rozmówca odpowiedział: „Pewnie naukowiec”. I
opowiedział jako to słyszał, że ponoć ktoś tam kiedyś tam komuś tam zapłacił
stówę za rybę, pod warunkiem żeby jej flaków nie wyrywać, bo on tych rybich
flaków do badań potrzebuje. Zauroczyła mnie odpowiedź łebskiego filozofa po
kilku Łebskich krótko pasteryzowanych w temperaturze 70°C (tak się reklamuje
miejscowe piwo, całkiem porządne). Skłamałem. Przytaknąłem mu. No bo tak sobie
pomyślałem, że fajnie być choć przez chwilę naukowcem. Taki naukowiec to – w
oczach autochtonów – musi być wariat innej maści, taki głupek, tyle że nie
groźny. Na szczęście nie zaoferowali mi odsprzedaży rybich flaków za stówę, bo
trudno byłoby mi z tak intratnego interesu (dla dobra nauki!) się wycofać.
Swoją drogą: pragmatyzm jednak nie jest ostatecznym
kryterium. Okazuje się, że oto żyją jeszcze ludzie, dla których etos nauki jest
ważniejszy niż to, czy „Na to można łowić ryby”… Budujące i pokrzepiające.
Nienasycony w sercu głód,
bo za jednym nocnym chłodem – drugi chłód...
Nie spoczniemy,
nim dojdziemy,
nim zajdziemy
w siódmy las,
więc po drodze,
więc po drodze
zaśpiewajmy
jeszcze raz!
bo za jednym nocnym chłodem – drugi chłód...
Nie spoczniemy,
nim dojdziemy,
nim zajdziemy
w siódmy las,
więc po drodze,
więc po drodze
zaśpiewajmy
jeszcze raz!
Tak nuciłem sobie pod nosem słowa Osieckiej do melodii
Krajewskiego (rewelacyjny duet!) wracając z urlopu mając w głowie perspektywę
wyjazdu do Warszawy. Czułem się nienasycony i w głowie tkałem misterną sieć
planów kolejnych ślimaczych podbojów. Ale, jako że babie lato blisko, sieci się
porwały i pofrunęły z wiatrem, i jedna z nich tylko zaczepiła się na Wiśle.
Otóż wyczytałem, że oto Wisła pobiła rekord wielce smutny – zanotowano najniższe
stany wody od dwustu lat. Pomyślałem, że trzeba to wykorzystać i wieczorem,
kiedy słońce jeszcze nad Pragą lekko poświecało, polazłem przez Las Bielański
nad Vistulę. Pomysł nienajlepszy,
spóźniony, niedopracowany. Ale trudno. Poszedłem, aby choć przez moment stanąć
na jej brzegu. I co? I było warto się przejść, bo natrafiłem pośród odsłoniętych
kamieni na brzegu, kilka skorupek gałeczki rzecznej, zwanej też kulkówką
rzeczną Sphaerium rivivola. To
pierwsze moje notowanie tego gatunku, dotąd nie udało mi się go wyłowić. Były
też inne mięczaki, z okazałymi Dreissena
polymorpha i pospolitymi Viviparus viviparus,
ale to groszkówka ucieszyła mnie najbardziej.
Myślałem sobie: rzeki schną, trzeba wykorzystać moment,
połazić, popatrzeć, poszukać, może uda się trafić na jaką ciekawostkę.
Pomieszało się. Nie zdążyłem.
Za oknem pada. I całe szczęście. Może przybędzie trochę wody
w rzekach. Nie zdążę, cóż, może kiedy indziej połażę, poszukam, popatrzę.
Ważne, żeby było życie, a przecież bez wody go nie ma.
Kierat się kręci, wciąż się z czymś spóźniam, wciąż na coś
brakuje czasu. Urlop już za mną. Perspektyw na wypad w teren raczej brak. Ale –
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz